Pogrzeb jest ostatnim ziemskim akcentem ludzkiego życia. Dla żywych to okazja dla uczczenia i upamiętnienia Zmarłego. Jeśli faktycznie temu celowi pogrzeb służy, to jest to ze wszech miar słuszne i godne pochwały. Co jednak sądzić o pochówkach, które wyglądają jak przedstawienia organizowane w celu zaspokojenia ludzkiej próżności?
Na językach plotkarzy
Obawa przed wzięciem na języki, czyli nieprzychylną oceną środowiska, to najczęstszy powód organizowania pogrzebów wystawnych i pełnych przesadnego przepychu. Mistrzostwo w tym względzie osiągnęli polscy magnaci. Sarmackie „postaw się, a zastaw się” aktualne było nawet po śmierci, bo koszt takiego pochówku przekraczał wartość kilkunastu a nawet kilkudziesięciu wsi. I nawet wówczas, gdy zmarły w testamencie nakazał organizację skromnego pogrzebu, jego bliscy nie mogli tego nakazu wykonać, bo to oznaczałoby zmniejszenie, o ile nie upadek prestiżu całego rodu. Inną sprawą jest pytanie, czy zalecenie skromności było intencją faktyczną, czy wypływało z fałszywej skromności lub strachu Zmarłego przed Sądem Boskim, który wystawności raczej nie pochwalał.
Pompa funebris – pogrzeb magnacki po polsku
Jest to obyczaj pogrzebowy dotyczący głównie środowiska magnaterii rozpowszechniony na ziemiach polskich w XVII wieku. Zmarły przygotowywany być do pochówku przez 30 dni. Sam nieboszczyk wprawdzie był gotowy na pochówek od razu, ale formalności, a nade wszystko przygotowanie ceremonii i stypy wymagały czasu.
Aby przedłużyć trwałość zwłok poddawano je balsamacji. Zmarłego układano na łożu w reprezentacyjnym pokoju posiadłości. Przez 30 dni modlono się, śpiewano żałobne pieśni, a u wezgłowia cały czas siedział archimimus, czyli sobowtór zmarłego. Człowiek ten był ubrany w szaty nieboszczyka oraz był do niego łudząco podobny. Aby przezwyciężyć strach i wytrzymać w pokoju pełnym niezbyt miłych zapachów sobowtór sporo pił – i nie o wodę tu chodzi. Miał do odegrania jeszcze jedną ważną rolę. W dniu pogrzebu wjeżdżał na koniu do kościoła, w którym w cynowej trumnie leżał zmarły. Sobowtór miał za zadanie spaść konia, co było symbolem końca życia. Zazwyczaj był opity okowitą na tyle mocno, że nie czuł bólu przy upadku na kamienną posadzkę.
Pogrzeb był podniosły i uroczysty, ale nie mógł się równać ze stypą, która organizowana dla tysiąca lub więcej gości trwała kilka dni. Zabicie kilkuset wołów, tysięcy kur, perliczek, indyków, kaczek, wypieczenie setek wykwintnych ciast, a przede wszystkim wytoczenie dziesiątków beczek z winem, miodem czy wódką było czymś naturalnym – to był dowód na to, że mimo śmierci głowy rodu majątek i znaczenie rodziny nadal mają się dobrze.